Dodawanie zła do zła



 "Sprawa prof. Chazana" - tak nazwijmy całe zjawisko - wyraźniej niż dotychczas pokazuje nam, w jakim punkcie rozwoju cywilizacji jesteśmy, my Europejczycy. Może warto się nad tym zastanowić, zanim ekskomunikujemy prezydent Warszawy, Hannę Gronkiewicz-Waltz. Spójrzmy na tę sytuację inaczej. Chrześcijaństwo samo przyczyniło się do sekularyzacji społeczeństwa. Pojmowanie Boga jako transcendentnego spowodowało oddzielenie sacrum od profanum.  W odróżnieniu od innych religii, przyroda nie miała dla chrześcijan statusu sacrum. To stworzyło przestrzeń do swobodnej aktywności człowieka. Został wyeliminowany pierwiastek mitologiczny i magiczny. Jednak uwolniona przestrzeń nie została wypełniona czymś, co można  by uznać za autentycznie chrześcijańskie. Jak zauważa czeski teolog, Tomas Halik, zapanował świecki humanizm, który był przetransformowaną przez oświecenie postacią chrześcijaństwa, "coraz węziej pojmowany, utylitarnie manipulacyjny, naukowo-techniczny racjonalizm". Do "dzieci moderny" teolog zalicza zarówno liberalizm, jak i antyliberalne reżimy totalitarne XX wieku. Friedrich Gogarten rozróżniał "sekularyzację" i "sekularyzm". Sekularyzację definiował jako rozwój społeczno-kulturalny, wspomagający suwerenność i odpowiedzialność człowieka. Rozwój ten uważał za owoc wiary, chrześcijańskiego "odczarowania świata". Za taki stan świata chrześcijanie powinni przejąć odpowiedzialność i w nim przeżywać swoją wiarę. Powinni "wytrzymać świeckość świata". Nie dążyć do chrystianizacji kultury, do jej reżyserowania, ale być partnerem dla świeckości kultury. Ludzki, zeświecczony świat powinien jednak zachować otwartość w swoich ostatecznych pytaniach. Taka postawa pozwala chrześcijaństwu stawać się świadectwem w partnerstwie, a nie z poczuciem wyższości wysyłać wszystkich, którzy myślą inaczej do piekła. 
Sekularyzm według Gogartena, stanowi degenerację sekularyzacji, w którym świat zasłania "sakralny" welon ideologii. Sekularyzm więc odrywa sekularyzację od jej chrześcijańskich korzeni i prowadzi do "autarkicznego indywidualizmu", w którym "człowiek nie poczuwa się już do żadnej odpowiedzialności, staje się manipulatorem, bezwzględnym konstruktorem swojego świata, przyrodę uważa tylko za materiał do budowy swego domu, sam zaś stawia się w pozycji bóstwa". Czy nie w sekularyzm właśnie wpisuje się sprawa prof. Chazana? Niestety, sekularyzm zaburza jasność myślenia i podpowiada fałszywe rozwiązania. Uśmiercanie czyni alternatywą dla cierpienia. Wyciąga fałszywy wniosek, twierdząc, że "ważniejsze było sumienie lekarza niż dobro pacjentki". A czy lekarz odmawiając aborcji chciał źle dla pacjentki? Czy, gdyby dokonał aborcji, byłoby to wyrazem troski o pacjentkę? W myśl sekularyzmu - tak. W myśl autarkicznego indywidualizmu - tak. W myśl egoizmu - tak. W myśl odpowiedzialności za życie i szacunku do człowieka - nie. 
Przytacza się argument, że dziecko żyło tylko tydzień. Czy to argument za tym, żeby je zabić? A dlaczego miało nie żyć nawet te kilka dni? Bo gdybyśmy nie widzieli jego śmierci, gdyby nastąpiła ona w zaciszu gabinetu,  to by jej nie było? Czy nie zachowujemy się jak dziecko, które zasłania sobie oczy i mówi: "nie ma mnie"? Zamach na życie, nawet w imię szczytnych idei, nieodwracalnie burzy porządek międzyludzki. A cierpienie zmusza do myślenia, czasami wywołuje krzyk rozpaczy, a czasem budzi pokorną wiarę. Dotyka sedna istoty człowieka, prowokuje pytania skierowane do Boga, rodzi spór z Bogiem. To wciąż jednak nie są argumenty za uśmiercaniem. Jak pisze Piotr Aszyk SJ, zamach na ludzkie życie w obliczu cierpienia jest dodawaniem zła do zła. "W cierpieniu nie chodzi o zwycięstwo, często bowiem przegrywamy, ale przegrywamy podwójnie lub wielokrotnie, gdy uciekamy się do niegodnych metod uporania się z nim". 
Dla współczesnego świata, nasiąkniętego sekularyzmem, te argumenty pewnie nie są przekonujące. Trzeba jednak nieustannie się zastanawiać, dlaczego one do niego nie docierają. Przed nami, chrześcijanami nie lada wyzwanie: nauczyć się żyć w świecie radykalnego pluralizmu i nie zeświecczyć swojej wiary.




Golgota stragan

Wciąż jeszcze słychać echa zgorszenia, jakie wywołał spektakl "Golgota picnic". Dziwnie jednak, osoby wierzące, religijne nie czują się obrażane przez butelki na wodę święconą w kształcie Matki Boskiej, z dziurką w główce czy młynki do pieprzu w kształcie Jezusa Chrystusa.  Może przyzwyczailiśmy się do kiczu? Czy banał religijnych gadżetów, jakie chętnie nabywamy nie jest wyrazem banału naszej wiary? Czy  wypełniona święconą wodą"boziulka" z dziurką w głowie nie okazuje się jedyną pamiątką z pielgrzymki?
Poniżej tekst opublikowany niegdyś w tygodniku "Idziemy". 
Przeczytaj, zanim trafisz na stragan z dewocjonaliami!
 
 
Wiara na straganie

     Butelka na wodę źródlaną w kształcie Matki Boskiej z odkręcaną główką już nie budzi emocji. Na rynku jest już dostępna patelnia, na której można usmażyć naleśniki z podobizną Jezusa czy tenisówki z wizerunkami świętych.      Funkcjonuje nawet lista TOP10, czyli ranking dziesięciu najdziwniejszych gadżetów religijnych. Na jej szczycie znalazła się damska bielizna z wizerunkiem Madonny z Dzieciątkiem i odtwarzacz MP3 w kształcie krzyżyka.
     Granicę pomysłów na gadżety religijne wyznacza dzisiaj jedynie pytanie: "czy da się to zrobić?". Tak jak dawniej pojawiały się breloczki czy kubki z niewolnicą Isaurą i innymi bohaterami popularnych seriali, tak obecnie sklepy z pamiątkami i przykościelne stragany zalewają przedmioty z wizerunkami świętych. Designerzy młynków do pieprzu w kształcie figurek Jezusa i Maryi przyznają, że ich celem jest wywołanie uśmiechu u kupujących. Z takim zamysłem sprzedawcy sprowadzają je do swoich sklepów. Sol-niczki, pieprzniczki i popielniczki z wizerunkami, które dawniej spotykano jedynie w miejscach sakralnych coraz częściej znajdują miejsce wśród tzw. "śmiesznych gadżetów". Ceny do wyboru.
     - Żyjemy w sferze pomieszania sacrum i profanum - mówią liturgiści. Ofiarą tego stanu rzeczy jest nie tylko chrześcijaństwo. Dla wyznawców judaizmu projektanci gadżetów mają breloczek "Say Blessing", w którym jest zapisanych kilka przydatnych błogosławieństw. W Izraelu pojawił się telefon koszerny. Z funkcji współczesnych komórek posiada jedynie możliwość wykonywania połączeń. Zablokowano numery, które mogłyby narażać na grzech, a automatyczne połączenia w czasie Szabatu osiągały horrendalne ceny za minutę. Jest coś także dla zagorzałych ateistów - urządzenie przypominające suszarkę, które służy do symbolicznego "odwrócenia chrztu świętego".
     PAPIEŻ W ZEGARKU
     Gadżetów religijnych wciąż przybywa. Ostatnio mogliśmy być tego świadkami podczas beatyfikacji Papieża-Polaka. Mimo stanowczych apeli Watykanu, by nie wykorzystywać wizerunku Jana Pawła II do celów komercyjnych, już wiele dni przed uroczystościami policja zatrzymała chińskich handlarzy z podróbkami szwajcarskich zegarków i wiecznych piór z wizerunkiem Papieża. Nawet najdziwniejsze przedmioty mają swoich kupców. Są wśród nich osoby, które deklarują się jako wierzące. Teraz Lourdes podbija linijka z Jezusem puszczającym oko. Takie przedmioty kupuje się w sanktuarium. Są torby i zegary z twarzą Jezusa, a nawet tostery, które wypalają na pieczywie wizerunek Jezusa przypominający ten z Całunu Turyńskiego.
     Niektórzy socjologowie postrzegają religijną gadżetomanię jako współczesny wyraz pobożności ludowej, która nie odróżnia tego, co zasługuje na szacunek, od tego, co sztucznymi zabiegami zdobywa sobie respekt. Nie wszyscy się z tym zgadzają. Obecnie modna jest akcja "Nie wstydzę się Jezusa". Jej autorzy na specjalnie stworzonej stronie internetowej piszą: "Chcemy obudzić sumienia Polaków. Młodych i dojrzałych. Stań do walki z samym sobą!". Akcji towarzyszy rozdawanie breloków. Gadżet czy coś więcej? Akcja słuszna czy nie? Ten przykład ilustruje złożoność zjawiska, które jest nie tylko przejawem pobożności ludowej. Jest ona piękna i potrzebna, choć wyśmiewana przez pseudoautorytety moralne jako przejaw katolicyzmu zaściankowego. Jednak gadżetomania religijna idzie dalej
    Niektórzy radzą, by rozróżnić dwa pojęcia: dewocjonalia i gadżety. To drugie kojarzy mi się z nachalną promocją firm, a Kościół to nie firma, która dba o tanią reklamę i rynki zbytu. Nie wrzucajmy więc do jednego worka tych dwóch pojęć. Dewocjonalia to przedmioty kultu religijnego dostępne w ogólnej sprzedaży: krzyżyki, różańce, medaliki. Przecież istnieje specjalny obrzęd błogosławieństwa takich przedmiotów. To podnosi ich rangę! Jednak granica między dewocjonaliami a gadżetami jest bardzo cienka, trudno definiowalna. Nie utyskuję, że te przedmioty są obecne na rynku. Nie twierdzę, że ich używanie jest czymś złym. Wszystko zależy od intencji osoby kupującej i używającej takiego przedmiotu. Bo jeśli satanista kupi krzyż i wykorzystuje go do profanacji, czy jest to rzecz dobra? Jeśli ktoś nabędzie odtwarzacz MP3 w kształcie aniołka i wykorzystuje go do słuchania muzyki, czy to coś zdrożnego?- zastanawiają się duszpasterze.
     Prof. Zbigniew Bokszański, socjolog kultury z Uniwersytetu Łódzkiego przyznaje, że wizerunek Jezusa Chrystusa i Matki Bożej został strywializowany. Utraciliśmy dystans do zjawisk i postaci dawniej darzonych szacunkiem, także do najświętszych. To, co pierwotnie miało służyć rozwojowi pobożności, zaczęło służyć komercji na równi z wizerunkami popkulturowych gwiazd. "Jest to typowe dla społeczeństw demokratycznych, które obok wolności cenią równość" -przyznaje prof. Bokszański na łamach "Dziennika Łódzkiego".
     Zdaniem siostry Natanaeli Błażejczyk, konsultor Rady ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego Komisji Episkopatu Polski, przedmioty codziennego użytku nie licują z wizerunkami świętych. - To, co kiedyś tworzono na chwalę Boga, teraz służy biznesowi - mówi. - Równie dobrze można by umieszczać symbole sakralne na papierze toaletowym, ale czujemy, że byłoby w tym coś obrazoburczego. Myślę, że możemy tutaj mówić o obrażaniu uczuć religijnych. Jestem przeciwna takim gadżetom. Podobnie jak oleodrukom i innym kiczowatym formom przedstawiania sfery sacrum. Sztuka sakralna potrzebuje wzniosłej formy - dodaje.
     Znawcy sztuki sakralnej utrzymują, że dzieła człowieka wykorzystujące wizerunki świętych i symbole religijne powinny być łącznikiem między bytem a Bogiem, owocem mistycznego doświadczenia, do którego są zdolni jedynie niektórzy. Bo twórca nie może zniewalać innych swoim ludzkim wyobrażeniem o Świętym.
     KICZ NISZCZY DUCHA
     Zamieszanie z wykorzystywaniem wizerunków świętych i symboli wiary nie zaczęło się dzisiaj czy wczoraj. Obrazy i rzeźby nawiązujące do wiary chrześcijańskiej przeszły w kościele długą drogę. Pierwsze płaskorzeźby o treściach religijnych tworzono w katakumbach. O. Zbigniew Krysiewicz, dominikanin, zauważa, że człowiek nie mógł trwać wobec "empirycznie niewypowiedzianej pustki. Byłoby to nadludzkim wysiłkiem". Dlatego tworzył wizerunki.
     Chrześcijanie malowali winne grona, bochenki chleba, rybę, potem krzyże. W połowie VII wieku sobór w Trullo zakazał umieszczać znak krzyża na ziemi czy to w postaci mozaiki, czy malowidła, by nie deptać znaku zbawienia. Jednocześnie wierni szukali wizerunków Jezusa i Maryi. Popularność zdobył obraz, według tradycji "nieludzką ręką malowany", wizerunek Chrystusa na chuście. Legenda głosi, że sporządził go Ananiasz, sługa króla Abgara. Miał namalować portret dla swojego władcy, który zachorował na trąd. Kiedy jednak zobaczył Jezusa, wiedział, że nie da się odwzorować Jego majestatu i łaski. Jezus umył twarz, wytarł chustą i dal Ananiaszowi. Kiedy król Agar zobaczył wizerunek na niej, ozdrowiał.
     Wkrótce jednak obok prawdziwej pobożności pojawiły się nadużycia. Nie tylko uważano, że trzeba mieć bogato ozdobiony Kościół, ale zaczęto nawet malować postacie Jezusa i świętych na codziennych szatach. "Nierzadkie były sytuacje, kiedy ikon używano jako »świadków«w sądach lub też przynoszono obrazy na ceremonię chrztu, gdzie spełniały funkcję rodziców chrzestnych. (...) Wielu kapłanów sprawowało Mszę Świętą na ikonie zamiast na ołtarzu, inni zdrapywali wizerunki ze ścian i mieszali je z darami chleba i wina, podając potem wiernym jako »pełniejszą« Komunię świętą" - pisze Anna Ewa Guzik w książce "Historia Kościoła w pigułce". Wobec takich form pobożności musiał pojawić się sprzeciw. Spór o wizerunki świętych doprowadził w Kościele do konfliktu obrazoburczego. Przeciwnicy kultu obrazów niszczyli ikony, prześladowali i skazywali na śmierć ich czcicieli. Zwolennicy to samo czynili z tymi, którzy usuwali obrazy ze świątyń. W końcu papież Grzegorz III zwołał w Rzymie sobór, który orzekł, że nie może należeć do Kościoła ten, kto znieważa wizerunki świętych.
     Pierwsza oficjalna nauka Kościoła dotycząca kultu obrazów sięga 787 roku. Na Soborze Nicejskim II w kwestii sporządzania obrazów odwoływano się do tajemnicy Wcielenia. Skoro Bóg stał się człowiekiem, można go przedstawiać na obrazach. Ikonom należy się cześć i szacunek, ale nie uwielbienie, bo ono przysługuje jedynie Bogu.
     Z czasem obok obrazów i wielkich dzieł sztuki zaczęły masowo powstawać dewocjonalia i pamiątki o tematyce sakralnej. Mimo mniej podniosłej formy, i one miały służyć pobożności i szerzeniu kultu, prowadzić do spotkania ze Stwórcą. W tę dziedzinę wdarł się jednak kicz, który koneserzy sztuki definiują jako deformację pozbawioną smaku poznania prawdy i piękna. I wdarła się komercja, której pokłosiem są religijne gadżety. Dlatego świadomy chrześcijanin XXI wieku powinien im się przeciwstawiać. "Bo dzieło sztuki sakralnej - pisał Thomas Merton - musi być autentycznie duchowe, prawdziwie wierne tradycji, żywe artystycznie. (...) Jeśli dzieło sztuki religijnej nie ma tych podstawowych cech, pozostaje martwe. Taka sztuka jako przedmiot kontemplacji i upodobań jest podobna do zepsutej strawy, a żywienie się nią ma złe skutki duchowe".


Monika Florek-Mostowska

Tekst pochodzi z Tygodnika

21 sierpna 2011

Szaleństwo Profesora Chazana

Świat oszalał! Zwykle jestem ostatnia do wygłaszania takich sądów, ale przyglądając się sprawie prof. Chazana, chyba muszę tak to ująć. A już na pewno pojawiła się w świecie doza szaleństwa, która powstrzymuje ludzi od samodzielnego i logicznego myślenia. Ci zaś szafują bezmyślnie pojęciami, nad których znaczeniem się nie zastanawiają. Po pierwsze, rozszerzają pojęcie "leczenia" na aborcję czyli zabijanie. Odkąd pozbawianie życia jest leczeniem? Na szybko w słowniku internetowym znalazłam definicję: leczenie - to mniej lub bardziej skomplikowany, rozciągnięty w dłuższym lub krótszym okresie czasu proces polegający na przywróceniu równowagi organizmowi żywemu, który poddany jest zabiegowi leczenia. Czy w wypadku aborcji chorego dziecka przywracamy mu równowagę? A może leczymy matkę, abortując dziecko? Ale przecież żaden lekarz nie powie, że ciąża to choroba.
"Gdyby prof. Chazan przyjechał teraz do niego do kliniki i zobaczył życie, które uratował, miałby inne podejście. - Dziecko będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa" -mówił prof. Dębski, skądinąd świetny specjalista i przemiły człowiek. Ale czy to wygląd ma decydować o tym, czy mamy żyć, czy lepiej nas zabić? Czy umieranie przez miesiąc czy dwa to powód, żeby kogoś zabić? "A kobieta, która urodziła to dziecko musiała mieć zrobione cięcie cesarskie" - dodaje prof. Dębski. Więc jeśli cesarskie cięcie jest czymś tak strasznym, to dlaczego można je wykonywać "na żądanie", kiedy kobieta boi się bólu porodowego i nie chce rodzić siłami natury? Czy nie gorsze od cesarskiego cięcia jest dla kobiety wydobywanie z jej łona, kawałek po kawałku poćwiartowanego wcześniej dziecka?
A w ogóle, czy jeśli chcemy dokonać aborcji kierujemy kroki do Szpitala Świętej Rodziny?
Prawda, że żyjemy w świecie liberalnym, w którym funkcjonują obok siebie różne systemy wartości. Ale można się poważnie zastanowić, czy właśnie podwalin pod takie społeczeństwo nie położył Jezus Chrystus, pozwalając rosnąć obok siebie pszenicy i kąkolowi. A jeśli pozwalamy rosnąć kąkolowi, tym bardziej pozwólmy rosnąć pszenicy. I nie bagatelizujmy roli sumienia w naszych działaniach. Bo prawo stanowione nie załatwi wszystkiego.Dlaczego dyrektor szpitala, lekarz, ma wskazywać inną placówkę , gdzie kobieta może dokonać aborcji? W Warszawie wiadomo, gdzie można to zrobić. I nie ma rejonizacji. Nie trzeba o to pytać prof. Chazana, dyrektora Szpitala Świętej Rodziny. 
"Konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa prof. Stanisław Radowicki uznał, że w szpitalu doszło do naruszenia prawa". No właśnie! Bo żyjemy w czasach rozdzielenia moralności od prawa. Ocena moralna nie jest tożsama z oceną prawną. To, co złe powinno być bezprawne, ale tak nie jest. Za wiele czynów złych nikt nie odpowiada, bo to nie są one przestępstwem.. Dawniej zdrada małżeńska była nie tylko grzechem, ale i przestępstwem. Dzisiaj, choć jest złem, prawo nie wyznacza za nią żadnej kary. Z kolei to, co jest dozwolone przez prawo świeckie, nie zawsze jest dobre. Czy nie mieści się tu casus  aborcji?  Brak tego rozróżnienia wyprowadza czasami na manowce. I tak nas sprowadziło na manowce w dyskusji nt. prof. Chazana. Dlatego chyba nie można zwalniać się z myślenia! A na pewno nie warto powtarzać opinii po innych, na przykład  przypominając, że kiedyś prof. Chazan dokonywał aborcji.. Każdy ma prawo zmienić swoje życie, w każdym momencie, jeśli dostrzeże swój błąd. Bo bez tej możliwości świat na pewno by oszalał!


Problem z Jezusem czyli pytania o Golgota Picnic

 Czy twórcy "Golgota Picnic" spodziewali się takiej reklamy swojego spektaklu? I to za sprawą katolików? Tego nie wiem. Wiem jednak, że katolicy zrobili wiele, by o spektaklu tym usłyszeli nie tylko uczestnicy poznańskiej "Malty", ale cała Polska. Mail nawołujący do protestów, masowo rozsyłany pt. "Zatrzymajmy Golgota Picnic w Polsce" zawiera dokładną rozpiskę z miejscami i godzinami projekcji spektaklu w różnych miastach. To rzeczywiście zatrzymuje spektakl w Polsce  na dłużej.  I co więcej, zatrzymuje go także w świadomości ludzi. Czy warto? Gdyby spektakl był pokazany podczas "Malty", bez hałasu, być może przeszedłby bez echa, jak wiele innych zjawisk aspirujących do miana sztuki, a będących  jedynie tanimi niewybrednymi prowokacjami. 
Czy wszyscy protestujący oglądali spektakl i rzeczywiście wiedzą przeciwko czemu protestują?
Może jest tak, jak z koncertem Nergala? Był przeznaczony dla tych, którzy wiedzieli czego się spodziewać, tymczasem ktoś fragmenty nielegalnie nagrał i opublikował. 
Oczywiście, że trzeba przeciwstawiać się przedsięwzięciom ośmieszającym chrześcijaństwo, mówić nie. Głos katolików powinien być słyszany na forum publicznym. Ale czy protestom powinny towarzyszyć groźby? W Poznaniu spektaklu nie odwołano z szacunku do uczuć religijnych, ale z lęku przed tzw. "kibolami". Drogą chrześcijan nie jest groźba. Zaciśnięta pięść z różańcem nie jest bronią ludzi wierzących Chrystusa. Co zrobił Jezus, kiedy Piotr chwycił za miecza i odciął Malchusowi ucho? Jezus nie chciał walki mieczem. Jezus chciał, żeby po prostu z Nim być. A to okazuje się trudniejsze niż agresywne występowanie w obronie wiary. 
Łatwiej jest rozsypywać sól egzorcyzmowaną przed TR, wyrywać z rąk ludziom bilety na spektakl i manifestować swoje zaangażowanie w obronie wiary, niż rzeczywiście wiarą żyć. Czy to nie ośmiesza chrześcijaństwa? Czy to świadectwo wiary, czy raczej antyświadectwo przepełnione nienawiścią? Czy takie zachowania przyciągają do Kościoła, czy raczej odpychają?

Może demokracja i społeczeństwo liberalne to świetna okazja do odkrywania tego, czym jest naprawdę chrześcijaństwo? Do odzierania go z rozbudowanych liturgicznych rytuałów na rzecz poszukiwania osobistej relacji z Bogiem? Pokazywania, że chrześcijaństwo to nie tylko religia, ale coś znacznej więcej? Że chrześcijaństwo to styl życia, bliska relacja z Jezusem i miłowanie bliźnich, także tych, z którzy myślą inaczej? I cytat z Ewangelii: "Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski". 
 A może jest tak, że osoby tworzące obrazoburcze prowokacje poszukują Boga? Każdy z nas ma problem z Jezusem. Mamy kłopot z odkryciem sensu naszego życia, szczególnie gdy pojawiają się poważne problemy. Zadajemy sobie pytanie o Bożą miłość. Wszyscy poszukujemy miłości, chcemy być kochani. Buntujemy się, że Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw. Czy może być podobnie z prowokatorami? Niech się pojawiają. Bez buntu i rozgłosu są jedynie niszowymi prezentacjami. 
Może zamiast walczyć z różańcem w ręku, lepiej zrobić sobie rachunek sumienia, na ile jesteśmy dla innych świadkami Jezusa Chrystusa? Może.





Czy rytuał wystarczy? - refleksja z niedzieli 1 czerwca 2014 r.

O co chodzi w chrześcijaństwie? O osobistą relację z Jezusem Chrystusem.
Bliską, intymną, jak z przyjacielem. Czy dotychczasowa katecheza katolicka przygotowuje ludzi do takiej relacji? Czy uczy, jak wejść w przyjacielską relację z Bogiem?
Spotkania w kościele to głównie nabożeństwa i modlitwy nierzadko nasycone archaizmami, które  - jeśli w czymś pomagają - to w zagłuszaniu własnych myśli. Adoracja? Głównie odmawia się na niej różaniec lub litanię. Gdzie czas na spokojną rozmowę z Bogiem? Gdzie szansa na wewnętrzne wyciszenie?
Czy w chrześcijaństwie chodzi o to, żeby regularnie klepać modlitewne formułki?
Proszę nie zrozumieć mnie źle! Nie chcę powiedzieć, że powinno się zlikwidować nabożeństwa majowe, czerwcowe czy różaniec. Chcę jednak zapytać, czy Kościół nie koncentruje się zanadto na tradycyjnych, rytualnych formach modlitwy, które nie rozbudzają w wiernych chęci duchowych poszukiwań, nie zachęcają do pogłębiania więzi z Bogiem, a jedynie utrwalają bezmyślne przyzwyczajenia?
Czy możemy się potem dziwić, że młodzi ludzi odchodzą od takiego Kościoła?