Jestem katoliczką, byłam na "Klątwie" Olivera Frljicia. Czy jestem zgorszona?


Spektakl niezwykle ciekawy pod względem formy, dla mnie - rodzi wiele pytań. To tylko niektóre z nich:


1.Czy konieczna jest aż tak drastyczna forma (mocne sceny seksualne, monologi nasycone przekleństwami)?
2. Może każdy twórca używa takich środków na jakie go stać?
3. Czy można by to samo pokazać w bardziej łagodny sposób?
4. Może współczesny człowiek, zagłuszony rzeczywistością i znieczulony nadmiarem bodźców  potrzebuje tak silnych bodźców do refleksji jakie stosuje reżyser "Klątwy"?
5.  Ale czy ci najbardziej znieczuleni chadzają do teatru?
6. Dlaczego "wulgarne sceny" poruszają widownię?
7. A może wszyscy (każdy na swój sposób) jesteśmy znieczuleni i tak pewni swoich poglądów, że zamykamy się na innych?
8. Może tylko ci nie do końca znieczuleni, nie do końca przekonani, że posiadają pełnię prawdy nie boją się oglądać "Klątwy"?
9. Czy "Klątwa" rzeczywiście pobudza do refleksji, czy jest tylko "wiecem",  który "nakręca" przeciwnych obecnej władzy w Polsce i Kościołowi?


Sztuka jest poszukiwaniem Prawdy. I warto jej na to pozwolić. Czytając  książkę ks. Tomasa Halika, uznaną za najlepszą książkę teologiczną w Europie, znalazłam fragment - według mnie -  idealnie pasujący do zamieszania wokół "Klątwy", choć napisany 10 lat temu. Autor nawiązuje w nim do powieści "Don Kichot" Cervantesa i porównuje Kościół do Dulcynei. "Don Kichot i Sancho to dwie strony człowieka, dwie różne perspektywy widzenia świata: Don Kichot jest szaleńcem jedynie bez Sancha, podczas gdy Sancho bez Don Kichota jest przyziemnym gamoniem. Ani Don Kichot, ani Sancho nie widzą całej i prawdziwej Dulcunei, albo obaj też mają rację. Sancho ma z pewnością rację co do jej zewnętrznej postaci, podczas gdy Don Kichot doświadcza także tego, czym Dylcynea jest w ukryciu, w swych możliwościach: nie to, czym widzialnie jest, ale czym także mogłaby być". I dalej: "Gdy czytamy, co pisze Sancho o Kościele w dzisiejszej prasie bulwarowej, nie wątpimy, że jest to na swój sposób jakaś prawda, ale nie  jest to prawda cała i pełna. Gdy medytujemy na wzór mistyków o Kościele, jako apokaliptycznej niewieście, zstępującej z góry bez wady i skazy, niczym oblubienica z Pieśni nad pieśniami i Panna Niepokalana, nie wątpimy w prawomocność takiego punktu widzenia; ale też nie możemy zatykać uszu, gdy w zamknięte drzwi pokoiku naszej medytacji zastuka znowu Sancho Pansa, by nas swoimi uwagami ściągnąć z mistycznych wyżyn na ziemię. jednak cała prawda o Kościele nie mieszka ani na dole, na ziemi, ani na mistycznych wyżynach, ani też "gdzieś pośrodku". nie ma dwóch ani trzech Dulcynei, jest tylko jedna Dulcynea, widziana z różnych perspektyw".

Mnie, katoliczce, "Klątwa" zadaje pytanie, na ile potrafię swoją perspektywę postrzegania Kościoła jako Panny Niepokalanej przedstawić innym? I drugie: ile razy ja sama w swoim życiu przepiłowałam krzyż, tak, jak to się dzieje w gorszącej dla wielu, finałowej scenie "Klątwy" Olivera Frljicia?