GPS na Golgotę

Zaledwie półkilometrowa droga Jezusa na Golgotę wydaje się lekkim spacerem w porównaniu z „ekstremalnymi drogami krzyżowymi”, jakie wierni są gotowi przebyć dzisiaj. Zwykle liczą one od 40 km do ponad 100 km.  Odbywają się nocą.  Można wybrać trasę w Polsce lub za granicą. Na stronie EDK można wyczytać porady, jak się do niej przygotować: wziąć prowiant na drogę, m. in. czekoladę, batony, chałwę), ciepłe ubranie, wygodne buty, naładowany telefon komórkowy, latarkę. Warto przygotować sobie własny drewniany krzyż, mieć kijki do wędrówek pieszych, np. nordic walking, GPS i mapę obszaru, po którym przebiega trasa EDK. Jezus nie miał takiego wyposażenia. Szedł na Golgotę w spiekocie dnia. Upadał. Był wyszydzany, opluwany, wyśmiewany, bity, znieważany, aż do śmierci na krzyżu. To była „droga krzyżowa”. Skrajnie wyczerpująca. Przekraczająca granice wytrzymałości. Czy dodawanie przymiotnika „ekstremalna” jest konieczne, by podkreślić krańcowe doświadczenie, jakim było niesienie krzyża na własnych ramionach po to, by ponieść na nim śmierć?
Być może dla współczesnego katolika medytacja Drogi Krzyżowej to za mało. Choć buntuje się on przeciwko brutalistycznym spektaklom, jak np. „Klątwa”, krytykując zbyt ostre środki wyrazu, sam także szuka mocnych bodźców. Kontemplacja jest nie dla niego. Kolejne stacje Drogi Krzyżowej zawieszone na ścianach świątyń już nie budzą w nim żadnych emocji. Przyzwyczaił się do nich. Może brakuje mu wystarczająco wrażliwej wyobraźni, by utożsamiać się z męką Chrystusa? A może bliska relacja z Jezusem pozwalająca współodczuwać cierpienie w drodze na Golgotę jest zbyt daleka współczesnemu wierzącemu? Może skoncentrowany na sobie i ukierunkowany na własny rozwój osobisty chce się sprawdzić w długim nocnym marszu z GPS-em, bo w Drodze Krzyżowej Jezusa nie znajduje odniesień do własnego życia?
Niektóre hasła, towarzyszące kolejnym stacjom, jak np. „Nie bój się kroku w nieznane, bo żeby wygrać życie trzeba być szaleńcem”, czy „Nie martw się wszystkim, zajmij się tym, na co masz realny wpływ”, choć słuszne, przypominają raczej frazy z treningu motywacyjnego pracowników korporacji, niż zanurzanie się w mękę Chrystusa, co w końcu jest istotą Drogi Krzyżowej. Patrząc z punktu widzenia filozofii, ideę EDK można by wpisać w nurt egzystencjalizmu, który stawia na człowieka, uświadamia mu fakt, że może liczyć tylko na siebie i mówi mu, że o tyle się liczy, o ile jest w stanie przekroczyć samego siebie, bo podstawową zasadą etyczną egzystencjalizmu jest czynienie z siebie kogoś więcej, niż się jest naprawdę. Z Jezusem było odwrotnie. Jako Bóg "ogołocił samego siebie", i stał się człowiekiem. "Nie skorzystał ze sposobności...".
Ekstremalna Droga Krzyżowa mówi nieco o współczesnym duszpasterstwie. Coraz częściej adaptuje ono laickie trendy do ewangelizacji. Jeśli panuje moda na „selfie” – duszpasterze proponują „selfie z Maryją”. Jeśli coraz więcej osób sięga po sporty ekstremalne – zachęcają do „Ekstremalnej Drogi Krzyżowej”. Na ile uczestnikom tych wydarzeń rzeczywiście chodzi o duchowe przeżycie, a na ile o przygodę? Czy EDK nie przyciąga przede wszystkim  poszukiwaczy doznań, uzależnionych od stanu euforii? Pojawia się on właśnie w sytuacji wysokiego ryzyka, kiedy w organizmie zwiększa się wydzielanie norepinefryny, epinefryny i adrenaliny, które wprowadzają ciało i umysł w stan ekscytującego upojenia. Czy nie jest jedynie sposobem sprawdzenia siebie, własnej siły i wytrzymałości?  Gdzie przebiega granica między własnym egoizmem i chęcią dowartościowania się, a rzeczywistą potrzebą głębokiego duchowego przeżycia? Zjawisko EDK bez wątpienia jest znakiem czasu, który krzyczy: „żyj ekstremalnie”, bo takie życie jest dzisiaj w modzie. Czy ekstremalnie przyciąga do Boga? I czy EDK nadal jest Drogą Krzyżową?