Problem z Jezusem czyli pytania o Golgota Picnic

 Czy twórcy "Golgota Picnic" spodziewali się takiej reklamy swojego spektaklu? I to za sprawą katolików? Tego nie wiem. Wiem jednak, że katolicy zrobili wiele, by o spektaklu tym usłyszeli nie tylko uczestnicy poznańskiej "Malty", ale cała Polska. Mail nawołujący do protestów, masowo rozsyłany pt. "Zatrzymajmy Golgota Picnic w Polsce" zawiera dokładną rozpiskę z miejscami i godzinami projekcji spektaklu w różnych miastach. To rzeczywiście zatrzymuje spektakl w Polsce  na dłużej.  I co więcej, zatrzymuje go także w świadomości ludzi. Czy warto? Gdyby spektakl był pokazany podczas "Malty", bez hałasu, być może przeszedłby bez echa, jak wiele innych zjawisk aspirujących do miana sztuki, a będących  jedynie tanimi niewybrednymi prowokacjami. 
Czy wszyscy protestujący oglądali spektakl i rzeczywiście wiedzą przeciwko czemu protestują?
Może jest tak, jak z koncertem Nergala? Był przeznaczony dla tych, którzy wiedzieli czego się spodziewać, tymczasem ktoś fragmenty nielegalnie nagrał i opublikował. 
Oczywiście, że trzeba przeciwstawiać się przedsięwzięciom ośmieszającym chrześcijaństwo, mówić nie. Głos katolików powinien być słyszany na forum publicznym. Ale czy protestom powinny towarzyszyć groźby? W Poznaniu spektaklu nie odwołano z szacunku do uczuć religijnych, ale z lęku przed tzw. "kibolami". Drogą chrześcijan nie jest groźba. Zaciśnięta pięść z różańcem nie jest bronią ludzi wierzących Chrystusa. Co zrobił Jezus, kiedy Piotr chwycił za miecza i odciął Malchusowi ucho? Jezus nie chciał walki mieczem. Jezus chciał, żeby po prostu z Nim być. A to okazuje się trudniejsze niż agresywne występowanie w obronie wiary. 
Łatwiej jest rozsypywać sól egzorcyzmowaną przed TR, wyrywać z rąk ludziom bilety na spektakl i manifestować swoje zaangażowanie w obronie wiary, niż rzeczywiście wiarą żyć. Czy to nie ośmiesza chrześcijaństwa? Czy to świadectwo wiary, czy raczej antyświadectwo przepełnione nienawiścią? Czy takie zachowania przyciągają do Kościoła, czy raczej odpychają?

Może demokracja i społeczeństwo liberalne to świetna okazja do odkrywania tego, czym jest naprawdę chrześcijaństwo? Do odzierania go z rozbudowanych liturgicznych rytuałów na rzecz poszukiwania osobistej relacji z Bogiem? Pokazywania, że chrześcijaństwo to nie tylko religia, ale coś znacznej więcej? Że chrześcijaństwo to styl życia, bliska relacja z Jezusem i miłowanie bliźnich, także tych, z którzy myślą inaczej? I cytat z Ewangelii: "Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski". 
 A może jest tak, że osoby tworzące obrazoburcze prowokacje poszukują Boga? Każdy z nas ma problem z Jezusem. Mamy kłopot z odkryciem sensu naszego życia, szczególnie gdy pojawiają się poważne problemy. Zadajemy sobie pytanie o Bożą miłość. Wszyscy poszukujemy miłości, chcemy być kochani. Buntujemy się, że Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw. Czy może być podobnie z prowokatorami? Niech się pojawiają. Bez buntu i rozgłosu są jedynie niszowymi prezentacjami. 
Może zamiast walczyć z różańcem w ręku, lepiej zrobić sobie rachunek sumienia, na ile jesteśmy dla innych świadkami Jezusa Chrystusa? Może.





Czy rytuał wystarczy? - refleksja z niedzieli 1 czerwca 2014 r.

O co chodzi w chrześcijaństwie? O osobistą relację z Jezusem Chrystusem.
Bliską, intymną, jak z przyjacielem. Czy dotychczasowa katecheza katolicka przygotowuje ludzi do takiej relacji? Czy uczy, jak wejść w przyjacielską relację z Bogiem?
Spotkania w kościele to głównie nabożeństwa i modlitwy nierzadko nasycone archaizmami, które  - jeśli w czymś pomagają - to w zagłuszaniu własnych myśli. Adoracja? Głównie odmawia się na niej różaniec lub litanię. Gdzie czas na spokojną rozmowę z Bogiem? Gdzie szansa na wewnętrzne wyciszenie?
Czy w chrześcijaństwie chodzi o to, żeby regularnie klepać modlitewne formułki?
Proszę nie zrozumieć mnie źle! Nie chcę powiedzieć, że powinno się zlikwidować nabożeństwa majowe, czerwcowe czy różaniec. Chcę jednak zapytać, czy Kościół nie koncentruje się zanadto na tradycyjnych, rytualnych formach modlitwy, które nie rozbudzają w wiernych chęci duchowych poszukiwań, nie zachęcają do pogłębiania więzi z Bogiem, a jedynie utrwalają bezmyślne przyzwyczajenia?
Czy możemy się potem dziwić, że młodzi ludzi odchodzą od takiego Kościoła?